Biegiem wśród Zamków Piastowskich na spotkanie Czerwonego Upiora – relacja
Lubię odkrywać w biegu mało znane ścieżki. W marcu odkryłam taką „ścieżkę” na Dolnym Śląsku. To Szlak Zamków Piastowskich, który ma 150 km i wije między Zagórzem Śląskim a okolicami Złotoryi. Leci przez Góry Wałbrzyskie, Kaczawskie, Rudawy, Dolinę Bobru i przede wszystkim piastowskie zamki oraz ich ruiny. Zawsze chciałam odwiedzić ten rejon Polski, a kiedy dowiedziałam się, że jest tam szlak z zamkami pamiętającymi czasy dynastii Piastów, zajarałam się. To coś nowego dla mnie – takie bieganie z historią i zwiedzaniem w tle.
TRASA SZLAKU ZAMKÓW PIASTOWSKICH DO POBRANIA (W FORMIE PLIKU GPX)
Podstawowe informacje na temat szlaku
Długość: ok. 150 km
Suma przewyższeń: ok. 3800 m
Oznakowanie: Szlak jest oznakowany w terenie kolorem zielonym. Oznakowanie rozmieszczone gęsto.
Początek i koniec: południowy kraniec szlaku znajduje się w Zagórzu Śląskim przy Zamku Grodno, a północny kraniec w Grodźcu przy Zamku Grodziec. Szlak jest oznakowany w obie strony, więc nie ma znaczenia, który kierunek wybierzemy.
Teren: Dominują ścieżki leśne, drogi nieutwardzone, ścieżki przez pola, na krótkich odcinkach szlak prowadzi wzdłuż dróg asfaltowych, głównie przez wsie i małe miejscowości (w tym w pobliżu wsi Bronówek ok. 550 m biegnie wzdłuż drogi DK5 o dużym natężeniu ruchu). Najmniej górzysty jest północny odcinek szlaku bliżej Zamku Grodziec, a najbardziej środkowy między Bolkowem a Wojanowem. Najwyższe szczyty na szlaku: Turzec (679 m npm), Krzyżna Góra (654 m npm), Przełęcz pod Długotką (620 m npm)
Zaopatrzenie (woda/jedzenie) na szlaku w miejscowościach: Zagórze Śląskie, Pełcznica, Bolków, Janowice Wielkie, Schronisko PTTK Szwajcarka, Jelenia Góra, Wleń
W osobnym wpisie zamieściłam dalsze szczegółowe informacje na temat Szlaku Zamków Piastowskich.
Logistyka
Dojazd: Zaczęłam wyprawę z Zagórza Śląskiego przy Zamku Grodno. Dostałam się tam dwoma pociągami – z Warszawy do Wrocławia i z Wrocławia do Wałbrzycha, a transport w pobliże Zagórza zapewnił mi Radek – kolega z Wałbrzycha. Można też dojechać z Wałbrzycha autobusem linii nr 5 do Jugowic.
Jak pokonałam szlak:
Cały dystans rozłożyłam na 3 dni. Przez chwilę kusiło mnie zrobienie FKT czyli najszybszego znanego czasu na tym szlaku, ale uznałam, że to nie ma sensu, skoro jest na nim tyle ciekawych miejsc do obejrzenia. Stanęło więc na wersji – biegnę gdzie się da, bez zbędnych przestojów, ale oglądam sobie w spokoju wszystkie zamki (wnętrza i tak są zamknięte teraz dla zwiedzających).
Szlak zrobiłam w 90% w samotności, nie licząc kilku kilometrów z dwójką biegowych przyjaciół, którzy przyjechali tam zwiedzać zamki piastowskie i pobiegać, ale trochę w mniejszym wymiarze. Znajomi nie supportowali mnie podczas biegu w sensie podawania picia czy jedzenia, ale odebrali ze szlaku w sobotę, a w niedzielę rano odstawili w to samo miejsce, żebym kontynuowała wycieczkę. Był to więc w moim wykonaniu bieg który nazwałabym self-supported łamane przez supported.
Dzień 1 – Z Zagórza Śląskiego do Bolkowa (58 km, +1265 m)
Zagórze Śląskie szósta rano, piątek – pusto, cicho, tylko ja i ….dwa kundelki za siatką, które właśnie wypadają na drogę przez dziurę w tej siatce, żeby mi pokazać, kto tu rządzi. Nie nerwowo, żeby uniknąć z kolei dziury w łydce oddalam się w kierunku pierwszego obiektu na trasie – Zamku Grodno.
Dziś mam obejrzeć aż siedem piastowskich posiadłości, więc po kwadransie lecę dalej. Zamek Stary Książ, a zasadzie to, co z niego zostało, jest zupełnie inny niż Grodno. To malownicze ruiny. Wyobraźnia pracuje, bo wałęsając się między murami można sobie tworzyć obrazy z czasów, gdy ktoś tu naprawdę mieszkał. Piękne miejsce i zostałabym dłużej, ale przede mną teraz Zamek Książ – duży i różowiutki. Biegnę ścieżką nad rzeką Pełcznicą, przez Przełomy Książańskiego Parku Krajobrazowego i zazdroszczę lokalsom jak cholera. Tu jest przezaje… Ścieżka wije się w górę i w dół, trawersuje zbocze, leci przez podesty z czerwonymi poręczami tuż przy skalnych ścianach. Cudowny trail! Wymarzony poligon treningowy do górskich biegów.
Pod zamkiem zaledwie kilka osób. Wyobrażam sobie, jakie tłumy tu można było spotkać w czasach niepandemicznych. Szybko myk na dziedziniec przed zamkiem, fota dokumentująca że „tu byłam – Ewa S.) i pędzę dalej w stronę Zamku Cisy. Przy drodze w jednej z wiosek stoją trzej panowie. Musi tam nieźle wiać po ich stronie, bo z trudem łapią pion.
Ja: Dzień dobry!
Oni: Dzień dobry! To ile dziś kilometrów kierowniczko?
Ja: 58!
[z drugiej strony drogi dochodzą dźwięki aplauzu pomieszanego ze zdziwieniem]
Pan nr 1: To sama pani tak biegnie?
Pan nr 2: Mietek, a jaki chop za tą panią nadąży?
Zamek Cisy to niewielkie, ale malownicze, schowane na wzgórzu ruiny. Znów błądzę między wieżą, dziedzińcem a basteją. Trochę śmieci niestety się wala to tu to tam. Może kiedyś w Polsce ludzie przestaną rzucać puste opakowania, gdzie popadnie. Fajnie by było.
Zielony szlak wyprowadza mnie z zamku przez „okno” w murze i lecę dalej. Teraz na celowniku Kłaczyna. Trafiam niestety na najgorszy odcinek całego ZSP – wiedzie przez nieciekawe drogi, pola, skrajem lasu. Śmierdzi skiszoną słomą, słońce grzeje na maksa, a mi się kończy woda, której zabrałam tylko litr. UWAGA! Niestety w żadnej z wiosek w tej okolicy nie ma sklepu. Wg mapy do najbliższego spożywczaka w Dobromierzu mam 2,5 km od szlaku, ale to oznacza dodatkową piątkę w nogach. Dużo. W desperacji pukam w końcu do pierwszego z brzegu domu prosząc o dolanie wody z kranu do mojej butelki.
Biegnę i oto jest Kłaczyna. Tylko gdzie ten zamek. Nagle… to jakiś żarcik chyba. Po lewej, za krzakami i górami śmieci dostrzegam coś jakby fragmenty murów. Well, szkoda się zatrzymywać nawet, więc kierunek – Zamek Świny. W 1108 r. istniał tu ponoć gród. To 913 lat temu! Oglądam tylko front, lukając przez szparę w bramie do środka, a podobno najciekawsze zwiedzanie jest po wejściu na dziedziniec, ale zwiedzanie dopiero od maja. Trzeba będzie więc wrócić do posiadłości rodu Świnków.
Jestem już porządnie zmęczona, w nogach ponad 55 km, a przede mną jeszcze 3 km do Bolkowa, dzisiejszej mety. Dobiegam wykończona i na ostatnich nogach wdrapuję się na wzgórze, gdzie stoi okazały Zamek Bolków. Zwiedzać chwilowo nie można, zamknięte, a więc – tu też trzeba wrócić.
Dzień 2 – Z Bolkowa do Pokrzywnika (59 km, + 1777 m)
Jak już pisałam na FB, lubię ten moment, gdy staję rano na szlaku, wciągam powietrze w „chrapy” jak zwierzę i ruszam. Zdarzyć może się wszystko. Dzień to czysta karta. Bez względu na to, czy zapiszą się na niej dobre czy złe rzeczy, każdy taki dzień jest wartościowym nowym doświadczeniem. Dziś na dzień dobry mam zalegający, moczący buty śnieg. Kicam jak zając w kierunku pierwszego dziś zamku Niesytno z XIII w. Ma padać deszcz, więc chciałabym jak najwięcej szlaku pokonać, zanim zacznie.
Warownia Niesytno górująca nad Płoniną cała w rusztowaniach i za płotem. Jakiś pan radzi, żeby obejść zamek dziką ścieżką, to obejrzę ciekawsze fragmenty. Ruszam więc przez krzaki.
Drugi tego dnia zamek wynagradza mój niedosyt po Niesytnie. Bolczów ukryty głęboko w lesie, wymagający ponad kilometrowej wędrówki pod górę, zniszczoną przez leśną wycinkę ścieżką, jest wspaniały. O, tu to dopiero wyobraźnia pracuje. Wchodzę na wieżę, na dziedziniec, zaglądam do lochu. Naprawdę polecam to miejsce. Z żalem jednak oddalam się szybko w stronę następnej atrakcji – ruin Zamku Sokolec. Jestem w Rudawach. Ten odcinek Szlaku Zamków Piastowskich jest najbardziej wymagający bo górzysty. Wspinam się mijając schronisko Szwajcarka na Krzyżną Górę. Same ruiny Zamku Sokolec to jakiś tyci tyci murek, ale za jest na szczycie wielki krzyż, są fajne widoki i skałki. Nawet obite i można się tam wspinać z liną. Fajnie by było tu wrócić w tym celu, ale tymczasem zmykam, bo pada zapowiadany deszcz.
Przede mną pałac w Bobrowie i pałac w Wojanowie. Jakieś takie mało piastowskie, a Wojanów to już w ogóle komercha z hotelem i restauracją, ale fotografuję się z nimi dla odznaki PTTK. Za 6 km Zamek Koziniec, niestety większość drogą asfaltową. Wizualizuję sobie, że na szczycie przy zamku przysiądę sobie i zjem przygotowaną rano kanapkę. Za mną ponad 36 km i 1300 m w górę, a ja jestem na jednym batoniku. Niestety gdy docieram na Koziniec, który też jest jakimi szczątkowymi ruinami, łapie mnie konkretna zlewa i wiatr. To nie jest czas na piknik, więc z burczącym brzuchem biegnę w stronę Jeleniej Góry. Piknik robię na stojaka na pierwszym z brzegu przystanku autobusowym, który ma daszek. Marzę o gorącej herbacie.
Przez Jelenią szlak na szczęście prowadzi opłotkami, by ostatecznie skierować wędrowca w okolice rynku. Kupuję przezornie wodę i intensywnie zaczynam schnąć, bo znów wyszło słońce. Herbata niepotrzebna. Na obrzeżach miasta trafiam na kolejny bardzo fajny trail, prowadzący przez Wzgórze Krzywoustego z ciekawą wieżą widokową zwaną Grzybkiem. Dalej droga biegnie przez las i jest piękna. Mogłabym tu sobie mieszkać i biegać rankami.
Na dziś została mi już tylko wieża książęca w Siedlęcinie. Okazała gotycka budowla pięknie prezentuje się w słońcu. Szkoda, że nie mogę wejść do środka, bo podobno są tam do obejrzenia malowidła ścienne z XIV w. Wrócę. A tymczasem, na zakręcie ktoś na mnie trąbi. To Aśka, moja kumpela, która zmierza w Izery na biegówki, zboczyła z drogi żeby przybić ze mną piątkę na szlaku. Fajne to i dodaje mi energii. Przede mną jeszcze 9 km do mety drugiego etapu. Końcówka jest również piękna – lecę przez las wzdłuż rzeki doliną Bobru i nie mogę się napatrzyć. Ale szlak na finiszu funduje mi jeszcze trochę konkretnego wysiłku, bo jest zbieg do samej rzeki, mostek, a potem sporo wspinania pod górkę. Kończę wreszcie w Pokrzywniku skąd odbierają mnie Kasia i Arek.
Dzień 3 – Z Pokrzywnika do Grodźca (37 km, + 996 m)
Ojoj, po dwóch dniach mam za sobą już prawie 120 kilometrów. Nogi zmęczone ale… shut up legs! Dacie radę! Dzień zaczynamy odbijając ze szlaku do Pilchowic. Zwiedzamy piękną starą zaporę na Bobrze i most, który mieli zburzyć na potrzeby filmu „Mission Impossible”. Potem wracamy na zielony szlak i tym razem w trójkę ruszamy w drogę. Coraz bliżej do Zamku Grodziec, który jest ostatnim na całym szlaku. W słońcu mijamy kamienny Dwór Maciejowiec, XVII-wieczny więc nie piastowski, ale całkiem renesansowo i fajnie się prezentuje.
Przed zbiegiem do lasu rozdzielam się ze znajomymi i sama już zmierzam w kierunku Zamku Lenno we Wleniu z XII w. Ten też jest piękny. Wnętrze zamknięte, więc nie zwiedzę, ale baszta górująca nad Wleniem robi wrażenie. Wdrapuję się na szczyt schodkami wśród fioletowych krokusów i młodziutkich wiosennych traw.
Po Wleniu został mi już tylko Grodziec, tylko i aż, bo droga do niego to ni mniej nie więcej tylko 27 kilometrów przez Pogórze Kaczawskie. Po drodze trawersuję zbocze i mijam Ostrzycę Proboszczowicką – śląską Fudżijamę z rowerowymi singletrackami i biegnę wypatrując Grodźca. W większości ta część szlaku biegnie poza utwardzonymi drogami, a końcówka jest w miarę płaska. Biegnie mi się nieźle, nic nie boli, nawet pięta która przed wyjazdem budziła niepokój, ale już mam trochę dość. Umilam sobie czas słuchając audiobooka – biografii Tomka Czapkinsa Mackiewicza.
Wreszcie jest! Przede mną wyłania potężne wzgórze, ponoć bazaltowy stożek (w końcu jesteśmy w Krainie Wygasłych Wulkanów) a na nim Zamek Grodziec. Run Ewa, run! Nie ma lekko na finiszu, wejście na Zamek prowadzi stromą ścieżką, ale adrenalina robi swoje. U podnóża spotykam Kasię i Arka, którzy towarzyszą mi na ostatniej prostej. Docieramy wreszcie do zamkowej bramy, oglądamy zamek, który robi ogromne wrażenie i wreszcie mogę sobie zakrzyknąć Hurra! Pokonałam cały Szlak Zamków Piastowskich. To był bardzo dobry wybór, bo trasa jest piękna i ciekawa. Byłoby z tego niezłe ultra. Może kiedyś ktoś takie zorganizuje i wtedy ja się na to na pewno zapiszę. W końcu rekonesans już zaliczyłam.
A co z tym upiorem?
„Dawno temu na zamku Grodziec panował okrutny kasztelan. Był to człowiek lubujący się w zadawaniu bólu, który zawsze miał w lochach licznych więźniów. Pewnego dnia w sali biesiadnej pojawił się kościotrup odziany w zbroję i czerwony płaszcz. Stanął naprzeciwko kasztelana, a z jego pustych oczodołów ziała czerwień. Kasztelan tak się przeraził, że natychmiast rozkazał uwolnić wszystkich więźniów, a nazajutrz rozdał wszystkie swoje dobra. Od tamtej chwili wiódł żywot pustelnika, próbując odkupić swe zbrodnie. Po śmierci kasztelana jako nawróconego grzesznika, w sali rycerskiej wmurowano w ścianę jego podobiznę.
Czerwony Upiór pozostał jednak na zamku. Jeśli panujący tam władcy byli zbyt okrutni, pojawiał się jako ostrzeżenie. I choć dziś zamek Grodziec nie ma panującego na nim władcy, czerwona sylwetka upiora wciąż pojawia się na szczycie zamkowej baszty”